Podczas gdy w Polsce kpimy niemiłosiernie z hipsterów i “warszafki”, we Francji trwa nabijanie się z paryskich bobo.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam określenie bobo, myślałam, że chodzi o dziecko albo dorosłego, który nie chce dorosnąć. Tymczasem, wyjaśnienie było zupełnie inne…
Skąd się wzięło określenie bobo?
Dawno, dawno temu, kiedy w Paryżu jeszcze nie jedzono bagietki. Nie, stop!
Cofamy się jedynie do roku 2000, kiedy Amerykanin David Brooks napisał książkę “Bobo w raju” (“Bobos in Paradise“). Autor opisał, jak w Stanach Zjednoczonych powstał nowy socjologiczny twór. Burżuazja, inaczej mówiąc amerykańska biała klasa średnia nie była już tą jednolitą, pracującą w korporacjach i mieszkającą na przedmieściach grupą. Z kolei hippisująca artystyczna bohema również zaczynała ewoluować. W efekcie tych zmian doszło do powstania nowej grupy BOBO czyli Burżuazyjnej-bohemy.
David Brooks: ” Nie można już odróżnić artysty pijącego espresso od bankiera, który raczy się cappucino. I nie chodzi tylko o to, jak są ubrani. Jeżeli przepytalibyśmy o ich podejście do seksu, moralności, sposób w jaki spędzają czas wolny i pracy, okazałoby się, że coraz trudniej jest rozróżnić antysystemowych renegatów od tych, którzy popierają establishment”.
Kim jest bobo?
Amerykański bobo to następca yuppies, który odziedziczył wrażliwość społeczną swoich hippisujących rodziców, walczących o prawo do noszenia długich włosów w szkole, palących marihuanę i protestujących przeciwko wojnie w Wietnamie. Jednak w przeciwieństwie do yuppie, bobo nie chce się zabijać pracą w korporacji aż do pierwszego zawału i nie chce szpanować wakacjami na Tahiti.
Bobo à la parisien
Wracamy do Francji, a konkretnie do Paryża, który stał się stolicą bobo. Na początku lat 2000 poznawało się go po tym, że uwielbiał jedzenie ekologiczne i nie mógł wyjąć z ręki telefonu komórkowego.
W 2010 roku gazeta Les Rocks pisała, że typowy bobo przechadza się w okolicach Kanału Saint-Martin, pcha przed sobą obowiązkowo trzykołowy wózek z dzieckiem (wtedy była to nowość) i przechwala ostatnimi wakacjami na wybrzeżu chorwackim. Myślę, że Polakom by nie zaimponował, bo my Chorwację odkryliśmy o wiele wcześniej. Jednak dla wielu Francuzów Bałkany to kompletna terra incognita….
Zakupy?
Tylko w sklepie BIO, gdzie warzywa nigdy nie widziały pestycydów, a rolnik zatrudnia pracowników na umowę o pracę. Jeżeli kupujemy warzywa importowane, to tylko ze zrównoważonych hodowli. Takich, gdzie awokado jest szczęśliwe 🙂
Praca? Media, start-upy, reklama i public relations. Grafika komputerowa albo architektura. A najlepiej w paryskim biurze YouTube. Pracę zdalna jest pożądana, a jeżeli musi już fatygować się codziennie do biura, to chce, żeby było usytuowane w nowoczesnym lofcie.
Ubrania? Niszowa marka z Birmy, która produkuje tylko 3 ubrania rocznie. Najlepiej bez metki, wszystko oczywiście kupione w ukrytym paryskim butiku na Marais.
Gadżety? Od najnowszego IPhone’a, poprzez bezprzewodowe słuchawki wygłuszające hałas miasta do elektrycznej hulajnogi. Bobo kocha nowe technologie i nie potrafi się bez nich obyć. Ostatnio podniósł słuchawkę telefonu stacjonarnego w 2003 roku.
Poruszanie się po mieście?
Nigdy metrem, w ostateczności autobusem. Najlepiej na skuterze, rowerze albo hulajnodze. I oczywiście na tych piekielnych wynalazkach typu hooverboard!
Poglądy polityczne ?
Oczywiście lewicowe. Inaczej nie może być. Bobo jest za demokracją, równością i wolnością. Chce, żeby wszyscy byli wolni, szczęśliwi, mieli prawo do demokracji i życia takiego, o jakim marzą….
Jak bobo spędza wolny czas?
Bobo mieszka w mieście, chociaż udaje, że marzy o domu z ogródkiem. Tak naprawdę sensem jego życia jest siedzenie w kawiarniach, palenie papierosów i narzekanie na życie w mieście.
Nigdy nie kupi sobie samochodu z napędem na cztery koła (ekologia głupcze!) , ani bluzki z napisem ARMANI. Zamiast kupować najnowsze designerskie meble, znajdzie stary stolik na pchlim targu i odnowi go samemu.
Bobo najbardziej nie lubi nowobogackich i ludzi chwalących się pieniędzmi w ostentacyjny sposób. Wrogiem numer jeden był dla nich były prezydent Nicolas Sarkozy – lubiący drogie zegarki, spotykający się na jachtach z przyjaciółmi, wiecznie popisujący się luksusowym życiem.
Dlaczego Francuzi wyśmiewają się z paryskiego bobo?
W artykule Neomag autor stwierdził, że dla młodych ludzi (tak do 20 roku życia) bobo to synonim bufona. To ktoś, kto kreuje trendy, krytykuje tych, którzy się z nim nie zgadzają. Jest wkurzający, bo niby nie jest elitą, a jednak do takiej aspiruje. Dobrze ubrany, z dobrą pracą, tak naprawdę bobo jest kompletnie oderwany od rzeczywistości. Będzie pouczał matkę na zasiłku, że ma kupować ekologiczne jabłka i wstawać o 5 rano, żeby iść na lekcje jogi.
Bye, bye bobo, welcome boubour!
Jak każdy socjologiczny twór typu yuppie, mężczyzna metroseksualny i hipster, bobo również powoli wypada z paryskiego obiegu. Kilka miesięcy temu gazeta Le Monde ogłosiła rychłą śmierć bobo. No bo jak tutaj być oryginalnym, skoro każda sieciówka proponuje oprawki do okularów i koszulę à la bobo ?
Jedna z teorii głosi, że teraz wchodzimy w erę boubour – termin wymyślony przez antropologa Nicolasa Chemla. Boubour to bourgeois-bourrin czyli w tłumaczeniu na polski burżuj-cham, albo burzuj-gbur.
Boubour to według Chemla zły brat bliźniak bobo – jego negatywne alter ego. Również arogancki, zamożny, ale jednocześnie znudzony gadką o ideałach typu równość, wolność, braterstwo. Ba, boubour uważa, że nietolerancja na gluten to głupi chwyt marketingowy i ludzie powinni przestać zawracać głowę w swoich żądaniach o menu bezglutenowe. Brutalny i wulgarny boubour spędza czas na Tinderze i codziennie je czerwone mięso. Jest aspołeczny, egoistyczny i ciągle krytykuje obecny stan rzeczy.
Boubour może mieć różne twarze: islamo-faszysty (nienawidzi muzułmanów), katotaliba (chciałby, żeby Biblia była ważniejsza od Konstytucji), przeciwnika gejów (idea małżeństwo dla wszystkich staje mu kością w gardle). Marzył o wygranej w wyborach Francois Fillona, a nie mówiąc nikomu zagłosował na Marine Le Pen.
Niektóre francuskie gazety okrzyknęły triumfem bouboura zwycięstwo Donalda Trumpa w wyścigu prezydenckim. Podsumowując: boubour ma w nosie co jemy, jaki to ma wpływ na środowisko naturalne i kogo obraża opowiadając rasistowski dowcip. Faktycznie, opis ten pasuje do Donalda Trumpa jak ulał 🙂
Moim zdaniem:
O ile do paryskiego bobo zdążyłam się już przyzwyczaić i nawet odróżniam go w środowisku naturalnym od zwykłych paryżan, o boubour dowiedziałam się szczerze mówiąc podczas pisania tego artykuły. Być może w mojej dzielnicy X trudno mi zauważyć tego nowego, mięsożernego i brutalnego bouboura. Może po polsku określalibyśmy tak po prostu gbura?
A jako Polacy do gbura jesteśmy przyzwyczajeni od tylu lat, że chyba przestał być dla nas jakimś fenomenem w przyrodzie….
O! A to ciekawe, czytam o tym po raz pierwszy. 🙂
Może nawet wpadłaś na bobo, ale go nie rozpoznałaś w naturze 😉 Teraz już wiesz, czego się spodziewać.
Pewnie tak, ale nawet nie wiedziałam, że ktoś taki istnieje! 🙂
I masz, rację, żeby gbura zobaczyć… to daleko jechać nie trzeba. Teraz taka postawa, o jakiej piszesz, jest całkiem “modna”…
Dla mnie bobo raczej kupuje w Monopirx, to taki w moim przekonaniu sklep dla bobo. Ale z reguly jest tam dobrze wyposazony regal bio. Bobour, za to pierwsze slysze, pozdrawiam cieplutko Beata
Masz racje, w Monoprix tez na nich wpadam, ale nasz organiczny “warzywniak” jest w weekendy oblezony 🙂
« Les bobos » to tez tytulowi bohaterzy piosenki Renaud Slucha sie jej tak milo, jak czyta Twoje teksty 😉 bisous
Faktycznie! Dziekuje za linka 🙂 Pozdrawiam serdecznie!
Alez się uśmiałam czytając ten wpis … coś w tym jest, ze bobo się mutują ale według mnie to raczej nie wygina. A co do ich następców gburów, to raczej nie jest to nowy twór tylko jest ich znacznie więcej.
Super się Ciebie czyta 😉
Dziekuje Anetko, ja sie tez z bobo podsmiewam 🙂 Ale po przyjacielsku oczywiscie! Sciskam mocno!